zapraszam do drugiej części ;)
Mam nadzieję, że się spodoba ^^
Ah i gomen, ale blogger mi się buntuje w kwestii estetyki i zaznacza mi tło liter oraz zmienia kolor tekstu ;-;
__________________________________
Część II
Kasamatsu stwierdził, że będąc na ich spotkaniu, przeszkodzi Kise w tym, co chciał im powiedzieć. Musiał też poinformować o jego dzisiejszym wyjeździe drużynę. Zapukał do salonu i wszedł. Było tu całe Kaijo i kilka osobników z Tuou. Jednym z nich był Aomine, rozwalony na sofie, piorunujący wzrokiem Yukio. Szatyn nie pozostał mu dłużny. Nie wiedział jak można być takim niedojrzałym, egoistycznym gówniarzem. Na samą myśl o tym, jak po jego wyjściu Kise szlochał, trząsł się i powtarzał na zmianę jak wariat: „To przecież nie moja wina...”, „Aominecchi ma rację...”, krew w nim wrzała. Klasnął w dłonie i zanim przeszedł do rzeczy, poprosił, aby zostali w pomieszczeniu tylko szczerzy przyjaciele Ryoty. Z salonu ulotniło się kilka osób. Z Tuou został tylko Aomine, a wwiercając w Yukio nienawistne spojrzenie pomyślał: „Zobaczymy czy wyznasz im przy mnie, że jesteście razem.”
***
— Kise-chin, gdzie jest Mine-chin?
— Ach… Aominecchi dowiedział się wcześniej i jest na mnie zły...
— Dowiedział? Niby o czym? — Shintaro poprawił swoje okulary.
— Um... zostało jeszcze pół godziny, wtedy wam powiem, zgoda? — Uśmiechnął się do nich.
— Poł godziny. Do czego, Kise-kun?- zmarszczył brwi Tetsya.
— Yyy... — Podrapał się palcem po policzku. — Do końca gry, Kurokocchi.
— Coś mi się tu nie podoba, nanodayo.
— Kise-chin co się stało?- spytał dwumetrowy kolos, opluwając się przy tym spożywanym jedzeniem.
— Rozumiem, że jak gra się skończy, to powiesz o co chodzi, tak Ryota?
— Yhym. Dokładnie Akashicchi. — Zaśmiał się nerwowo. Rudy rzucił karty na stół i oznajmił:
— Wygrałem. Teraz mów.
— O, Aka-chin, to było szybkie. –Fioletowowłosy klasnął bez entuzjazmu w dłonie, ugryzł ciastko i spojrzał na Ryote. To samo zrobili Kuroko i Midorima. Kise wziął głęboki wdech i zaczął:
— No dobrze. Etto… Wiecie, że ja was wszystkich bardzo lubię i szanuję. Dlatego chciałem wam powiedzieć, nawet jeśli nie odwzajemniacie tych uczuć, a tych co jednak mnie lubią prosić o...
— Do rzeczy Kise! — ponaglił strzelec Shutoku, czyszcząc okulary.
— Mam prośbę. Chciałbym, żebyście zachowywali się normalnie.
— Nanodayo?
— Chcę, żeby wszystko było po staremu.- dodał blondyn ignorując wtrącenie Shintarou.
— I tylko o to ci chodziło Kise-ku...
— Mam raka — przerwał głośno niebieskookiemu koledze. Widząc niedowierzanie na twarzach i chcąc przerwać niezręczną cieszę, kontynuował: — Jeśli mogę, proszę was o to, żebyście się nade mną nie litowali. Nie przebywali ze mną, bo wam mnie szkoda. A jeśli nie macie się ze mną ochoty spotykać, nie róbcie tego na siłę.
Znowu nastąpiła głucha cisza. Nawet Murasakibara przestał grzebać w paczce chipsów.
— Kise-kun. To nie jest żart, prawda?
Model pokręcił przecząco głową ze smutną miną.
— Ile?
— Co ile? Midorimacchi?
— Ile zostało ci czasu, Ryota?
Jasnowłosy spojrzał na godzinę.
— Jeszcze nie wiem Akashicchi. Za 10 minut jadę do szpitala. Tam się wszystkiego dowiem. — Na te słowa wszyscy powiedzieli jednocześnie:
— Kise-chin mogę cie odwiedzić?
— Kise-kun zadzwoń jak już będzie po badaniach.
— Ryota, dopilnuję tego, żeby się tobą zajęli najlepiej, jak tylko się da.
— To bez sensu! Masz, mój szczęśliwy przedmiot. Powinien zadziałać także na ciebie. Weź go, a na pewno wszystko będzie dobrze. –Kise westchnął i odparł:
— Minna. Prosiłem was. Nie chcę litości.
— Kise-kun jesteś idiotą. To nie litość, tylko współczucie.
— Kurokocchi... –blondyn pociągnął nosem.
Niebiesko włosy przytulił chłopaka, Midorima dał mu swoją fokę, Akashi trzymał pocieszająco za ramię, a Atsushi powciskał mu, gdzie się tylko dało, słodycze.
— Jesteście najlepsi — odparł ze łzami w oczach i wyszedł z pensjonatu, bo czekała na niego taksówka.
***
— Kise jest chory. Nie wiem, ile mu zostało i jak bardzo jest to rozwinięte, ale wykryto u niego nowotwór. — Zignorował krzyki zdziwienia i kontynuował: — Mam jeszcze przekazać przeprosiny, że sam wam tego nie powiedział.
Zanim ktokolwiek o coś zapytał, Kasamatsu wyszedł pośpiesznie z pokoju. W połowie korytarza usłyszał biegnącego Aomine, odwrócił się, spojrzał na niego z pogardą i uderzył z całej siły.
— Co, kurwa?
— Kretyn! Mogłeś go nie kochać i tylko się z nim bawić, ale w takim momencie mogłeś zerwać z nim delikatniej. Nieodpowiedzialny, samolubny, dziecinny dupek!
— Odwal się! — warknął, próbując go wyminąć.
— Dokąd, co?
— Do Kise, zejdź mi z drogi!
— Teraz sobie o nim przypomniałeś? Debil!
— Nie ja jestem debilem, tylko on!
— Co? – Yukio zabraniał, po czym zmarszczył wściekle brwi.
— Gdyby mi powiedział, nic by się tak nie popieprzyło!
— Nie pier…— Zrobił zaskoczoną minę, widząc wyraz twarzy Daikiego. — Ty nic nie wiesz?
— No nareszcie Sherlocku!
— To co to miało być rano? Wściekłeś się, przyznałeś, że wszystko wiesz...
— To... — Aomine podrapał się zmieszany w tył głowy. — Myślałem, że on... że wy... i jeszcze się do ciebie przytulił...
— Rany boskie... Obaj jesteście debilami! Kise chciał ci teraz powiedzieć, myślę, że już wszyscy z Kiseki wiedzą. Musisz do niego jechać!
— Jechać? Gdzie on jest?
— Panie, daj mi siły! W szpitalu, pojechał na dokładniejsze badania. On jest pewny, że zostawiłeś go, bo jest chory...
— Który szpital?
— Yoshida. Poproszę naszego trenera, żeby cię zawiózł.
— Za długo! Zanim wejdzie do auta...
Wybiegł w ulewę na drogę i pobiegł w stronę szpitala.
***
Jadąc, opierał się policzkiem o szybę auta i patrzył na zdjęcie w swojej dłonie. Na obrazku widniało Pokolenie Cudów za czasu gimnazjum. Zawiesił dłużej wzrok na Aomine i pomyślał: „Chciałbym więcej takich dni jak tamten...”
***
„Nigdy więcej się nie spóźnię...”
Stał ze spuszczoną głową, zaciskając pięści. Żal ściskający jego serce był tak wielki, jak wielka jest ilość piasku na pustyni. Wiatr boleśnie chłostał jego policzki, ale ten ból nie mógł równać się z tym, co czuł w sercu. Jeżeli jeszcze można było tak nazwać ten postrzępiony, pusty narząd.
„Nigdy sobie nie wybaczę...”
Czuł się podle. Winił się za to, że sprawił tak wiele bólu, a nie zdążył za to przeprosić. Wszystko przez nieporozumienie. Głupie nieporozumienie! Nie powinien popełniać takiego błędu. Nie. Po prostu nie.
Nie wiedział jakim cudem potrafi jeszcze stać, pomimo drżących kolan, wiotkich mięśni i wstrząsów na całym ciele. Stał przed gładką taflą, na której widniał napis. Imię, które kiedyś uwielbiał wymawiać, teraz nie przechodziło mu przez krtań. Litery, które układały się w dwa tak smutno kojarzące mu się słowa.
Kise Ryota.
Patrzył zrozpaczony na mogiłę swojego ukochanego. Ukrył twarz w dłoniach i zapłakał nad nim setny już chyba raz. Był zdruzgotany, cały dygotał ze smutku i złości na siebie. Nie potrafił złapać oddechu, jego płuca odmawiały posłuszeństwa. Każdy wdech kuł jego pierś. „Zasługuję...”
Nagle coś kazało mu podnieść głowę. Popatrzył na osobę stojącą przed nim. Była jakby... wyblakła? Mimo tego rozpoznał złociste włosy, przepiękne, w kolorze miedzi oczy i bladą, delikatną skórę. Pragnął krzyknąć jego imię, przeprosić, przytulić, jednak głos uwiązł mu w gardle, a ciało skamieniało. Patrzył jedynie szeroko otwartymi oczami, przepełnionymi smutkiem. Blondyn powiedział coś do niego, jednak do Daikiego nie dotarł żaden dźwięk. Widział jedynie ruch jego ust.
— K-Kise, czekaj co ty...? Proszę, nie...
Zjawa objęła jego twarz dłońmi i mimo iż były chłodne, Aomine poczuł ciepło. Duch wytarł kciukami jego łzy, pokręcił głową, uśmiechnął się czule i zniknął.
— Ryota... — szepnął z trudem przez gulę w gardle. — Nie zostawiaj mnie...
Przed oczami mu pociemniało. Został sam, w nicości. Zwinął się w kłębek i zaszlochał ponownie. Doszły do niego stłumione i ciche, jednak wyraźne słowa:
— Nie tak Aominecchi. Powinieneś się uśmiechać.
***
Otworzył zaciśnięte powieki, pod wpływem zimnego, delikatnego dotyku. Spojrzał na stojącego przed nim Kise, który znowu wytarł kciukiem jego łzę. Znowu? Objął rękę, aby utwierdzić się w przekonaniu, że to był tylko sen, a on siedzi i czeka na niego na ławce przed szpitalem. Chłopak cofnął dłoń i wyprostował się.
— Aominecchi, co ty tu robisz? Przeziębisz się, leje jak z cebra. Nie powinieneś…
— Kise, przepraszam! Jestem idiotą!
Patrzył na niższego smutnym wzrokiem, widać było, że chciał go dotknąć, ale się wahał. Był pewien, że blondyn go nienawidzi. Uderzy, zruga, splunie... Nic takiego się nie stało. Chłopak objął jego szyję rękami.
— Tak. Jesteś.
I zaczął płakać. Aomine też wtulił się w niego, przełknął ślinę, powstrzymując swoje łzy i wyjaśnił:
— Kise... Ja myślałem, że wy jesteście razem. Nawet nie pomyślałem o tym, że ty... że możesz... — Ścisnął go mocniej powstrzymując przed spojrzeniem mu w twarz i dodał, cicho łkając: — Być chory.
— I przybiegłeś? — Ton modela był szorstki, zupełnie niepasujący do miny. Aomine odsunął się, aby móc dostrzec twarz ukochanego. Skinął lekko głową.
— I masz zamiar zostać?
Znów niepewnie przytaknął.
— I masz zamiar mnie kochać?
Na kolejny ruch głową Kise powiedział oschle:
— W takim razie idź stąd. Nie chcę cie tu więcej widzieć.
Mulat był zdezorientowany. O co temu debilowi chodziło?
— Kise...— Idź już!
— Cholera, kocham cię!
— Wiem.
— Więc dlaczego...?
— Właśnie dlatego, Aominecchi. Właśnie dlatego...Kiedy umrę...
— Gówno mnie to obchodzi. Liczy się TU i TERAZ!
Modelowi zaszkliły się oczy tak, że teraz wydawały się naprawdę złote.
— Kise. Dlaczego ty musisz wszystko komplikować?
Nie czując sprzeciwów, pocałował go mocno i czule. Nie było sensu wracać do ośrodka, ponieważ Kise za dwa dni miał iść odebrać wyniki, więc poszli do niego, mając najbliżej.
***
Przekręcił klucz i wpuścił wyższego do swojego mieszkania. Zamknął za sobą drzwi i wpadł w jego ramiona. Zaczął całować go desperacko i wtulił się w niego, jakby był jego ostatnią deską ratunku. Gość odepchnął go delikatnie, nadal jednak tuląc, i szepnął w usta:
— Kise... Ja chcę najpierw wszystko wiedzieć.
— Potem ci powiem, Aominecchi.
Zakrył jego usta swoimi, chcąc, aby wyższy o nic nie pytał.
— Kise! — warknął szorstko, a widząc, że chłopak się spłoszył, dodał: — Nie bój się, nie odejdę, jak poznam prawdę. Nie ważne ile, będę przy tobie.
Podrapał się w tył głowy, zakłopotany. Nigdy nie był dobry w gadce. Blondyn spalił buraka i uśmiechnął się pięknie. Aomine tak dawno nie widział pogodnej twarzy blondasa, że dopiero wtedy uświadomił sobie, jak bardzo pragnął zobaczyć ten wyraz. Pocałował go mocno, zaskoczony Kise jęknął, a Mulat wtargnął językiem do jego buzi. Po dłuższej chwili model zaczął dyszeć, nie mógł złapać oddechu, zarówno przez namiętność tego pocałunku, jak i chorobę.
— Aominecchi... Daj mi... Złapać oddech... — szeptał między pocałunkami. Wyższy odsunął się wystraszony i posmutniał.
— Przepraszam. Mogło ci zaszkodzić — odparł cicho. Kise popukał go w czoło.
— Głupek! Każdy by się zachłysnął taką pieszczotą.
Zarumienił się i poszedł do kuchni, zostawiając Asa na kanapie w pokoju. Po chwili wrócił z dwoma kubkami herbaty. Daiki podniósł pytająco brew, na co niższy odparł:
— Chciałeś porozmawiać, prawda?
— Yhm.
Przyjął z wdzięcznością kubek i przesunął się w róg kanapy, klepiąc miejsce między swoimi nogami. Model oblał się rumieńcem, ale usiadł przed nim. Westchnął zadowolony, kiedy znalazł się w jego ramionach. Mulat oparł brodę o jego głowę i powiedział:
— No więc... Opowiadaj. Wiem, że może nie być łatwo o tym mówić, ale chcę wiedzieć wszystko.
— Ech... od czego mam zacząć?
— Może od kiedy wiesz?
— Dowiedziałem się dwa tygodnie temu, jak miałem ostatnią kontrolę kostki, po meczu z Winter Cup. Kiedy byliśmy już na obozie, starałem się zachować zimną krew, ale wtedy wypaliliście z tym żartem. Normalnie bym spalił się ze wstydu. Poważnie! — dodał, słysząc parsknięcie za plecami, a sam uśmiechnął się pod nosem. Dźgnął Daikiego w żebra. Ignorując krzyk i groźby, kontynuował: — Potem nie wytrzymałem i wyżyłem się na tobie za ten psikus. A kiedy uciekłem... Masz wyczucie, wiesz? Akurat myślałem o tobie, a ty zjawiłeś się, przeprosiłeś i... i... Na sali. Ja... To od dawna było moim marzeniem. Abyś... abyś mnie pragnął... Ale nie chciałem cię zranić moją chorobą. — Ostatnie słowa wypowiedział szeptem. Daiki odwrócił jego głowę i przykrył usta swoimi. Gdy się oderwał, pozwolił Kise kontynuować. — Potem zostałeś na noc. Dawno się tak nie wyspałem... Czułem się przy tobie... bezpieczny? Od tych dwóch tygodni miałem ciągle ten sam koszmar. Umieram, nikt za mną nie płacze. Ale wiesz to była zaleta tego snu... Przynajmniej nikogo nie zraniłbym swoim zniknięciem.
Chłopak obejmujący go warknął i instynktownie i zawęził uścisk.
— Ale cieszę się każdą chwilą, jaką mogę spędzić z moim Aominecchim.
Upił łyk herbaty i szybko ją odstawił. Kise zakaszlał straszliwie, odgłos był rzeżący i sprawiał, że Daikiemu serce się krajało. Głaskał tylko jasne włosy i modlił się, żeby nie umarł mu teraz w objęciach. Kise w końcu złapał oddech i mówił dalej zachrypniętym głosem.
— Dalej to nieporozumienie, obaj jesteśmy głupi. — Zaśmiał się melodyjnie. — Chociaż ty odwaliłeś bardziej, Aominecchi!
— Ech... Wiem. — Podrapał się w tył głowy.
— Żartuję, baka!
Odwrócił się, objął go rękami i położył głowę na jego torsie.
— Teraz już tylko sprecyzowali, że to rak płuc, a szczegóły dostanę za dwa dni.
Trwali tak chwilę, przytuleni do siebie w milczeniu, kiedy Daiki zapytał:
— Więc? –Kise milczał wymownie, więc wyższy zadał kolejne pytanie:
— Ile? — Blondyn wcisnął mocnej głowę w klatkę Mulata. — Ile? — spytał stanowczo.
— Miesiąc. –odparł zduszonym głosem. Wyższy poczuł, jak jego koszula robi się mokra, podniósł głowę modela i wbił się w jego usta.
— Więc wykorzystamy z tego miesiąca najwięcej, ile się da.
Znów zasypał go pocałunkami i przewrócił na plecy.
***
Noc była niezapomniana. Całowali się, jakby każdy, pojedynczy pocałunek był tym ostatnim. Ręce chcące zapamiętać każdy skrawek, biegały po ich nagich ciałach. Oddechy były łapane łapczywie, przy tak nielicznych, krótkich przerwach. Spoglądali sobie w oczy, bojąc się chociażby mrugnąć, aby kochanek przypadkiem nie zniknął, kiedy to zrobią. Nawet najmniejsze oddalenie się od siebie wydawało się być czymś absurdalnym. Przyciskali swoje ciała do siebie najmocniej jak tylko potrafili. Wszystko, co zaczynali, wyglądało, jakby miało zaraz się skończyć.
Kise dysząc, patrzył w granatowe tęczówki. Malowała się w nich troska i miłość, którym dopiero co ustąpiło dzikie pożądanie. Blondyn rozpłakał się, zawiesił na szyi chłopaka „na górze”.
Daiki odwzajemnił uścisk niepewnie, opierając ich ciężar na jednej ręce.
— Cieszę się, że jesteś przy mnie. Daikicchi.
Aomine jedynie wzmocnił uścisk, nie mogąc nic powiedzieć.
***
Ranek był wyjątkowo udany. Model zamrugał kilkakrotnie, przystosowując oczy do światła padającego przez okno. Już smażyło. „Czyli jest koło południa...”
Przeciągnął się i zerwał nagle. Odruchowo sięgnął ręką do miejsca obok siebie i pogładził prześcieradło.
— Aominecchi?
Cisza.
Blondyn odkrył się pośpiesznie i szybkim krokiem poszedł w stronę przedpokoju.
— Aomimecchi?! Ao...
— Nie drzyj się, Kise.
Chłopak odetchnął z ulgą i zaraz nadął policzki.
— Buuuu, Aominecchi! Czemu mi nie odpowiedziałeś? — spytał z wyrzutem. — Bałem się, że...
— Że cię zostawiłem? — spytał zimno, lecz widząc smutną minę kochanka, westchnął i dodał łagodnie: — Kise, chodź tu.
Blondyn podszedł powoli i znalazł się w objęciach mulata.
— Robiłem śniadanie. Marny ze mnie kucharz. Jeszcze gorszy niż romantyk, ale tosty są ok.
Złote oczy spoglądały na niego spod długich rzęs.
— A czemu siedziałeś cicho?
— Wczoraj ładniej mnie nazwałeś. Podobało mi się, kiedy powiedziałeś do mnie po imieniu. Mógłbyś powtórzyć?
Ryota spłonął rumieńcem i burknął coś pod nosem.
— Co? Mógłbyś powtórzyć? Nie dosłyszałem — dodał z tym swoim uśmieszkiem.
— D-Daikicchi.
As zakrył jego usta swoimi i pogonił swoje, jak to nazwał, „chucherko”, aby zjadło śniadanie, bo niknie w oczach. Śmiali się chwilę, ale później dotarło do nich znaczenie tych słów. Mimo wszystko jedli, rozmawiali i byli razem. Tak spędzili cały ten dzień, wspierając się wzajemnie.
***
Kise
To dzisiaj. Cholera, nie chcę tam iść! Jedyne czego nie chcę bardziej to tego, żeby szedł ze mną Aominecchi. Dokładne wyniki ze szpitala i cierpiąca mina mojego chłopaka. Tych dwóch rzeczy naraz nie byłbym w stanie znieść. Powiem mu, jak wrócę. Nie chcę, aby się przeze mnie męczył i opiekował. Sam też potrzebuje odpoczynku. Spojrzałem na niego. Potargane włosy, spokój malujący się na twarzy i ręka obejmująca mocno mój tors pomimo głębokiego snu. Jakby bał się mnie wypuścić z rąk. Uśmiechnąłem się smutno, pogłaskałem delikatnie niebieskie włosy i wyślizgnąłem się z łóżka i objęć kochanka. (Nie było łatwo!) Ubrałem się i wyszedłem po cichu, zostawiając kartkę na stole.
Aomine
— Kise... Wracaj do łóżka, mamy jeszcze cały dzień... —powiedziałem sennym głosem. Nagle coś mi się przypomniało.
— Kise?!
Cisza.
Kurwa, kurwa, kurwa! Poszedł do szpitala! Beze mnie! Co za idiota! Ustalaliśmy, że pójdziemy razem, więc dlaczego? Wstałem, w pośpiechu wciągając na siebie ubrania, biegłem w stronę wyjścia, ale moją uwagę przykuła niewyobrażalnie niebieska karteczka. Zatrzymałem się z trudem (robiąc drift na skarpetkach), mało nie lądując ryjem na panelach i przeczytałem zawartość.